środa, 21 listopada 2018

Orlando Magic – New York Knicks 131:117


Ostatni mecz z serii wyjazdowej. Niedawne starcie było brutalne dla Knicks. Tym razem jednak Magic z Gordonem w składzie. Czy w tak krótkim czasie udało się im coś poprawić? Knicks znowu rozpoczęli piątką Mudiay, Hardaway Jr, Trier, Knox, Robinson.
Początek meczu zdecydowanie dla Magic. Szczególnie dobrą postawę prezentował Aaron Gordon (17 z pierwszych 22 punktów Magic). Magic zdobyli kilkunastopunktową przewagę. Po stronie Knicks Hardaway Jr chciałby zapomnieć o tym fragmencie meczu – w ataku pudłował nawet z otwartych pozycji, a w obronie był zamieszany w stratę każdego punktu. Knox i Robinson szybko złapali po 2 faule. Nowojorczycy znowu wyglądali żałośnie i bezradnie w ataku – mało ruchu, mało podań (jak przystało na zespół, który szoruje dno ligi w większości statystyk dotyczących asyst). Znowu gra uzależniona od indywidualnych akcji Hardawaya Jr i Triera. Później dobrą zmianę dał jeszcze Trey Burke. Po pierwszej kwarcie Magic prowadzili 44:31.
Na początku drugiej kwarty z dobrej strony pokazał się Kanter, który punktował spod kosza. Gra Knicks nie powalała na kolana, ale dzięki niezłej grze w obronie i spadającej skuteczności Magic (to musiało się stać) nowojorczycy systematycznie redukowali stratę. Na 4 minuty przed końcem udało się zejść nawet do różnicy 3 punktów. Ostatecznie Magic prowadzili do przerwy tylko 67:66.
Druga połowa zaczęła się od kilku skutecznych akcji Magic, przez co ich przewaga szybko wzrosła do 7 punktów. Knicks zupełnie nie potrafili sobie znaleźć dobrych pozycji rzutowych w ataku. Przewaga Magic rosła. W tym fragmencie gry, Knicks utrzymywali dystans do rywali dzięki akcjom Burke’a i Hardawaya Jr. Do końca kwarty oba zespoły prowadziły wyrównaną grę. Po trzeciej kwarcie Magic prowadzili 98:92.
Na początku czwartej kwarty nadal widzieliśmy wyrównany mecz. Po stronie Knicks dobre zawody grał Burke oraz Kanter. Natomiast dla Magic zaczął punktować Ross, dobrze w ataku grał Isaac. W połowie kwarty, nowojorczyków dopadł kryzys w ataku, dzięki czemu gospodarze mieli okazję znowu odskoczyć na bezpieczny dystans punktowy. I tak też zrobili. W końcówce na parkiecie zameldowali się gracze pierwszej piątki Magic i dokończyli dzieła. Gospodarze wygrali to spotkanie 131:117.


Oceny indywidualne:
Mitchell Robinson (2 zb, 1 prz) – miał spore problemy z Vuceviciem. I przez to szybko łapał faule. Nawet nie zdążył zapolować na jeden blok.
Kevin Knox (4 pkt, 2 zb) – tym razem rzut mu nie siedział. Martwi to, że w ogóle nie szuka partnerów. Zostawiał za dużo miejsca rywalom, a Gordon i Isaac potrafili skorzystać z prezentów.
Allonzo Trier (7 pkt, 2 zb) – kolejny, który szukał wyłącznie swoich akcji w ataku. I może dlatego grał tak krótko. Regularnie mijany przez rywali (najczęściej Fourniera).
Tim Hardaway Jr (32 pkt, 2 zb, 2 as, 3 prz) – na początku meczu miał zaszczyt kryć Gordona. Delikatnie to ujmując – miał najlepsze miejsce do obserwowania jego wyczynów. Starał się to nadrobić w ataku. Zagrał bardzo solidny mecz. Tylko w końcówce był niewidoczny.
Emmanuel Mudiay (12 pkt, 2 as, 1 zb) – niezła forma rzutowa. Odpuścił sobie próby z dystansu i… rozgrywanie. Ogólnie nie jest złym obrońcą, ale w tym meczu zbyt wiele razy odpuszczał krycie i gubił się w ustawieniu.
Enes Kanter (21 pkt, 19 zb, 1 bl, 3 as) – Stat Man znowu uderzył. Niestety znowu nie dawał więcej niż puste statystyki. Vucević robił z nim, co chciał. Enes miał dużo szczęścia – sędziowie byli dla niego bardzo wyrozumiali w tym meczu.
Noah Vonleh (7 pkt, 9 zb, 1 bl, 1 as) – dwoił się i troił w obronie, ale wszystkich dziur nie mógł załatać. Kiedy trafiał na Vucevicia, to miał problemy z kryciem. Ciekawostką jest to, że jemu sędziowie gwizdali to, co odpuszczali Kanterowi.
Trey Burke (31 pkt, 2 as, 3 zb, 2 prz) – w ataku kreował wyłącznie siebie. Tym razem trafiał rzuty, ale nie zawsze tak będzie. Ze względu na niezły występ w ataku, przemilczę jego postawę w obronie.
Damyean Dotson (3 pkt) – epizodyczna rola w tym dramacie. Trochę to mogło dziwić, bo Knicks potrzebowali wsparcia w obronie.
Frank Ntilikina (2 as, 2 zb, 1 prz) – w tym meczu nawet nie próbował rzucać. Oby się nie zaciął jak w poprzednim sezonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz