poniedziałek, 21 stycznia 2019

Wild, wild west ...

Seria wyjazdowa na Zachodzie Stanów to nigdy nie jest prosta sprawa. Przy okazji któregoś z meczów pojawiła się infografika z ilością pokonanych km i podróży przez 3 strefy czasowe. A to dopiero początek, bo parę dni bo pobycie na dzikim zachodzie, naszych baby-Knicks czekała podróż do Londynu na mecz z Wizards. Ale nie uprzedzajmy faktów, tylko podsumujmy sobie ostatnie 4 mecze z serii wyjazdowej.

Denver Nuggets - New York Knicks 115:108
Los Angeles Lakers - New York Knicks 112:119
Portland Trailblazers - New York Knicks 111:101
Golden State Warriors - New York Knicks 122:95

Patrząc na rozkład meczów trudno było oczekiwać jakiegokolwiek zwycięstwa - wszystkie ekipy są na chwilę obecną w pierwszej ósemce Zachodu z wielkimi szansami na play-offs. Na pierwszy ogień poszedł mecz z Denver, gdzie zawsze gra się trudniej ze względu na wysokość położenia i rozrzedzone powietrze, co przyznawał nawet sam Kobe Bryant. Nuggets mają świetny sezon, młody skład i wielką gwiazdę Nikolę Jokicia. Mimo to, Knicks przez cały mecz świetnie dawali sobie radę, prowadząc do końca trzeciej kwarty. Dobrą pierwszą kwartę miał Knox, a trzecią Hardaway. Na początku 4 kwarty Nuggets przycisnęli w obronie, solidne wsparcie z ławki dał Malik Beasley (23 pkt, 5 trójek) i rozgrywający Monte Morris. U nas ponownie z dobrej strony pokazał się Luke Kornet (19 pkt, 4 x 3) oraz Mudiay próbujący rozpaczliwie gonić wynik indywidualnymi akcjami. Z kolei Jokić pokazał, że gwiazda nie musi wcale rzucać po 40 punktów i skończył mecz z kosmicznym jak na wysokiego triple-double (19 pkt, 14 zb, 15 as).

Spotkanie z Lakers zapowiadało się ciekawie - bo gospodarze grali osłabieni, bez LeBrona i Rajona Rondo. Mecz w Los Angeles Knicks zaczęli od szybkiego strzała w ryj gospodarzom. Seria 22:5 i Lakers nie wiedzieli jak się w tym odnaleźć. Solidne wsparcie z ławki dali Kanter i Burke co pozwoliło przez długi czas trzymać gospodarzy na dystans powyżej 10 punktów. Dopiero pod koniec 1 połowy gry wszystko się posypało i Jeziorowcy zniwelowali straty do 4 oczek. Aż żal patrzeć jak łatwo potrafimy tracić przewagi. Lakers kontynuowali spokojne punktowanie w 3 kwarcie co zaowocowało ich prowadzeniem. Na szczęście (albo i nieszczęście biorąc pod uwagę fakt, że musimy tankować) bez Lebrona to jest zupełnie inny zespół. Kreowany na lidera Ingram jest niewiele warty z taką posturą, zresztą dobrze sobie z nim radził Vonleh. A na koniec jak filip z konopii urwał nam się Mario Hezonja, zdobył 10 punktów w 4 kwarcie i praktycznie odwrócił losy pojedynku na korzyć nowojorczyków. Swoje punkty dołożył Kanter (miał 3 bloki - proszę to sobie zapisać, wydrukować i wspominać z rozrzewnieniem) i tak dwaj najbardziej hejtowani zawodnicy Knicks wygrali nam mecz. Ale jak to mówią raz do roku to i ... Warto jeszcze wspomnieć, że u Lakersów pograł sobie Michael Beasley ale cały mecz było niewidoczny. I po co było odchodzić? Tu byłbyś Michałku gwiazdą, przynajmniej przez rok.

Mecz w Portland to powrót Noah Vonleha do swojego byłego pracodawcy. Vonleh bardzo chciał się pokazać bo przez długi czas silił się na rozgrywanie piłki i penetrację pod kosz, z efektem marnym, ale tak to już jest jak się ktoś zabiera za coś na czym się nie zna. Naszych podkoszowców ostro ćwiczył Jusuf Nurkić - kolejny obok Jokicia wynalazek polskiego skauta Rafała Jucia. Czy taki Dolan nie mógłby podkupić pana Rafała, żeby kolejne sezony nie były tak katastroficzne jak obecny i poprzednie? Widocznie nie bo właściciel uważa, że nam wystarczą czarodzieje z Chorwacji i Turcji. Tak swoją drogą zarówno Hezonja jak i Kanter ponownie zagrali solidne zawody, przez co w drugiej kwarcie nawet wyszliśmy na prowadzenie. Radość z prowadzenia nie trwała długo, bo druga połowa była egzekucją na obronie Knicks prowadzoną z premedytacją przez Damiana Lillarda i jego kolegów. U nas fatalne zawody zagrał Timmy Jr (2/12 z gry), nie lepiej wypadł Knox czy Kornet. 

Ostatnie spotkanie z serii wyjazdowej można określić w skrócie - z czym do ludzi? Warriors nawet się nie spocili przez 48 minut, w odpowiednich momentach grając swoje 2-3 minutowe serie punktowe po których hala Oracle Arena nie może wyjść z podziwu, że tak można (np 13-0 na koniec drugiej kwarty w 2:47). Golden State aspiruje do jednej z najlepszych ekip w historii, ze swoją wszechstronnością i radością z gry. Najbardziej imponujące jest to w jaki sposób ekipa Kerra zmieniła współczesny basket - z podkoszowych przepychanek do hurtowej ilości rzucanych trójek. Tak się zastanawiamy czy w dzisiejszej grze takie legendy Knicks jak Oakley czy Ewing miałyby w ogóle czego szukać? 
A wracając do meczu to można było wziąć piwo, chipsy i podziwiać jak wpadają kolejne trójki Klaya Thompsona (skończył na 7, w sumie 43 pkt). Ten mecz po raz kolejny udowodnił, że nasi zawodnicy nie nadają się do dyscypliny sportu którą próbują usilnie uprawiać. Nie będziemy się nad nimi pastwić i wytykać im wszystkich podstawowych błędów w ustawieniu i zaangażowaniu. Warriors pokazują, że koszykówka może cieszyć a nie męczyć oko widza.


Najlepszy zawodnik: to jak wybór między dżumą a cholerą, bo najlepsi w analizowanym okresie byli Hezonja i Kanter. Wybieramy Chorwata bo Turek wygra w innej kategorii. Super Mario praktycznie w pojedynkę wygrał w 4 kwarcie mecz w Los Angeles a potem zagrał naprawdę solidne zawody z Portland (14 pkt, 7 zb, 3 prz) i Golden State (19 pkt, 6 zb, 3 prz). Nie oszukujmy się, na kolejną taką serię Chorwat będzie czekał aż znajdzie nowego pracodawcę w przyszłym sezonie, dlatego należy się cieszyć z tego, że byliśmy świadkami historycznego momentu.

Enes Kanter watch: na koniec sezonu dostanie od nas przynajmniej dwie nagrody - antydefensora i głupka roku. Tą drugą to za historię ze zjedzeniem 7 hamburgerów, którą Turek się chwalił na swoim Instagramie przed kolejnym meczem z Indianą. Nie wiem po co było tylko głupie tłumaczenie coach Fizdale'a o przyczynach jego niedyspozycji, skoro nowojorskie dzienniki wiedzą swoje i mają na Turku używanie. Brak profesjonalizmu to delikatne określenie jego zachowania. Ale z drugiej strony spróbujmy Eneska zrozumieć - jak wiadomo zajada się stres, a Kanter nie ma ostatnio łatwego życia. Jak sam twierdzi na jego życie czyhają agenci prezydenta Erdogana, przez co nasz center zrezygnował z wycieczki do Londynu o czym nie omieszkał poinformować wszystkich mediów. Uciśniony męczennik zdążył już zaliczyć wywiady w największych telewizjach Ameryki, pokłócić się o swoją sytuację z Hedo Turkoglu (prezes tureckiej federacji koszykówki) na twitterze, a nie pomyślał głuptasek jeden, że taki agent mógłby zatruć mu hamburgera, przez co cały świat miałby o czym pisać i mówić, bo Kanter akurat prowadził z burgerowni relację live. Zalecamy mniej social mediów, a więcej treningu. Spalanie kalorii mu się przyda po hambuksach, a od ćwierkania na twitterze znajomości słówka "contested shot" mu nie przybędzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz