Po tygodniu w rozjazdach przyszła kolej na mecze w domu. Jak to czasem bywa w Madison Square Garden, wydarzenia poza parkietem przyćmiły rozegrane spotkania. Trochę szkoda, bo w takim tygodniu bilans 2W-2L brałbym w ciemno. W tym okresie Knicks rozegrali następujące spotkania:
New York Knicks - Houston Rockets 125:123
New York Knicks - Utah Jazz 104:112
New York Knicks - Oklahoma City Thunder 103:126
New York Knicks - Detroit Pistons 96:84
Pierwszym rywalem były Rakiety (a może Rakietki) z Houston. Początek meczu dla gości, ale zabawa się skończyła, gdy przestali trafiać rzuty z dystansu. Knicks zaczęli wykorzystywać przewagę fizyczną i do przerwy prowadzili 73:63 (wynik pokazuje, że nie był to mecz walki w obronie). Bardzo dobre zawody rozgrywali R.J. Barrett i Wayne Ellington. Przez całą trzecią i połowę czwartej kwarty, Knicks utrzymywali bezpieczne prowadzenie, głównie dzięki zawodnikom z ławki (Mitchell Robinson, Bobby Portis, Frank Ntilikina). Pod koniec do głosu doszedł duet Harden-Westbrook i różnica zaczęła topnieć. W kluczowych akcjach Barrett skutecznie wykończył drive, a Ntilikina wystarczająco uprzykrzył rzut Westbrookowi i niespodziewane zwycięstwo gospodarzy stało się faktem.
Kolejnym rywalem byli Utah Jazz i niestety okazał się to być kolejny mecz bez historii. Jazz szybko wyszli na kilkupunktowe prowadzenie i powiększali je przez całą pierwszą połowę. Bojan Bogdanović i Donovan Mitchell byli nie do zatrzymania przez obronę gospodarzy. Kiedy po lepszym fragmencie Knicks udało się doskoczyć do rywali (dzięki duetowi Randle-Payton), to duet Mike Conley i Rudy Gobert wyjaśnił, kto tutaj walczy o Play Off. Ostatnia kwarta to były dożynki.
Podobny przebieg niestety miało spotkanie z Thunder. Tym razem wyrównana była pierwsza kwarta. W drugiej Chris Paul i Shai Gilgeous-Alexander przeważyli szalę na korzyść gości. I już do samego końca Thunder powiększali swoją przewagę. Mieli prawie 50% skuteczności z gry i popełnili tylko 4 straty przez cały mecz. Po tym spotkaniu muszę przyznać, że plotki mówiące o chęci Knicks to handlowania po Chrisa Paula, nie są tak szalone jak mogłoby się wydawać. To zawodnik, który nadal gra na wysokim poziomie i mógłby sporo pomóc młodzieży z Nowego Jorku.
Na koniec tygodnia kibice w MSG (ale tylko tacy, którzy nie skandują "Sell The Team") zobaczyli ciekawe spotkanie z Pistons. W pierwszej połowie drużyny często wymieniały się prowadzeniem. Dobrze w mecz weszli Elfrid Payton i Mitchell Robinson, którzy skutecznie wykańczali akcje. W drugiej połowie w końcu Julius Randle odpalił w ataku i Knicks na koniec trzeciej kwarty Knicks uzyskali prowadzenie, którego już nie oddali do końca. Tym samym tydzień zakończył się pozytywnym akcentem.
Gracz tygodnia: Julius Randle. Kiedy R.J. Barrett ma przebłyski, ale brakuje mu regularności. Kiedy Elfrid Payton udowadnia, że ofensywa nie jest jego najmocniejszą stroną. Wtedy wchodzi on. Nie jest to bohater, o którym marzą kibice Knicks, ale na ten moment jest najlepszym zawodnikiem w drużynie, który gwarantuje punkty i zbiórki. I nie boi się brać odpowiedzialności na swoje barki.
Wydarzenie tygodnia: Afera ze Spike'm Lee. Tak, tak, kolejny dowód na to, że w Nowym Jorku nigdy nie jest nudno. O co poszło? O wejście do hali (sic). W skrócie, przed meczem z Lil'Rockets Spike Lee chciał wejść do hali tak jak zwykle - wejściem dla personelu. Ale tym razem Knicks mu nie pozwolili. Uparty Spike zrobił aferę (no patrzcie, szok, że kibic Knicks jest uparty), która poszła do mediów. Po wszystkim Knicks wypuścili komunikat, w którym zwalają całą winę za zaistniałą sytuację na reżysera. Oczywiście, plotki dotyczące przyczyn zmiany podejścia Knicks do Spike'a Lee od razu poszły w stronę jego niechęci do Jamesa Dolana. Generalnie z małego problemu zrobiła się gównoburza nad Knicks (ah shit, here we go again). Kto jest winny? Nie wiem. Czy dało się tego uniknąć? Na pewno. Ale mam jedno pytanie. Gdzie w tym czasie był nasz guru PR, nowa twarz Knicks, nowojorski Drake, jedyny i niepowtarzalny - Steve Stoute?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz