wtorek, 21 stycznia 2020

Tank mode ON

Miniony tydzień stał pod znakiem powrotu do mekki koszykówki, jak nazywana jest Madison Square Garden. Nie był to udany czas, szczególnie mecz z Suns kładzie się cieniem na wizerunku Knicks, którzy przegrali 8 z ostatnich 9 spotkań. Czyżby to zapowiedź tankowania w dalszej części sezonu? W zasadzie NYK kolejny rok walczy już o nic i zadaniem managementu powinno być mądre zaplanowanie ruchów transferowych przed nadchodzącym "trade deadline" a potem letnim okresem podpisywania kontraktów. Knicks i mądre ruchy? Just kidding :)


NEW YORK KNICKS - New Orleans Pelicans 111:123

To był całkiem ekscytujący mecz, dobre tempo, świetne zespołowe akcje. Pelicans trafiali jak szaleni za 3 (bodajże 14 celnych trójek do przerwy), naszych pod nieobecność Randle'a i Morrisa, w grze trzymał grający na 100% skuteczności Taj Gibson. Knicksom do zwycięstwa zabrakło jakiegoś szalonego zrywu, który pokazywali już w kilku spotkaniach w tym sezonie. Gracze Pels z Brandonem Ingramem i Lonzo Ballem na czele spokojnie punktowali w swoich akcjach i nie dali się rozpędzić dosyć bezradnym wobec obrony strefowej Knicksom. Jak tam dojdą wracający po kontuzji Zion Williamson i Jrue Holiday, to będzie naprawdę ciekawa ekipa młodych graczy.

NEW YORK KNICKS - Miami Heat 124:121

Takich Knicks chcemy oglądać. Walecznych, niepoddających się, zachowujących zimną krew w końcówkach. Biorąc pod uwagę klasę rywala to był najlepszy mecz w tym sezonie. Pierwszy mecz między tymi ekipami w sezonie zakończył się klęską Knicks w Miami. Teraz od początku było inaczej. Walczący jak lew Taj Gibson i swobodnie wbijający się w pole 3 sekund Elfrid Payton trzymali wynik w 1 kwarcie. Miami w odpowiedzi uruchomiło całą rzeszę trafiających graczy z ławki (Herro, James Johnson). U nas świetną zmianę dał wreszcie Kevin Knox (13 pkt w 7 minut). Trzecia kwarta zaczęła się dobrze (11 pkt z rzędu Reggie'go Bullocka), ale z czasem Heat uzyskali sporą kilkunasto-punktową przewagę i wydawało się, że jest już po meczu. I wtedy jak z kapelusza wyskoczył (zastępujący Ntilikinę) Kadeem Allen i napędził atak Knicks do odrabiania strat - świetny w tym fragmencie był też R.J. Barrett (któremu trzeba zapisać na plus, że z miesiąca na miesiąc robi stały progres w skuteczności rzutów wolnych). Mimo to na 5 minut przed końcem Miami nadal byli na siedmiopunktowym prowadzeniu. Wtedy ciężar gry wziął na siebie (pauzujący 2 ostatnie mecze z powodu śmierci babci) Julius Randle - 9 punktów w tym szalona trójka i Knicks wyszli na prowadzenie. Wynik dla Miami próbował gonić Jimmy Butler, ale w głupi sposób stracił piłkę. Rzuty wolne wykorzystał Barrett co dało Knicks niezwykle cenne i prestiżowe zwycięstwo.

Milwaukee Bucks - NEW YORK KNICKS 128:102

Jeśli pierwsza siła Wschodu spotyka się z taki outsiderem jak Knicks to nikt powinien się spodziewać cudu jaki wydarzył się kilka dni wstecz w meczu z Miami. Miłościwie panujący MVP ligi - Giannis Antetokounmpo zdobył 37 pkt w 21 minut i nie pozostawił suchej nitki na obronie Knicks. Pozostała część ekipy z Milwaukee grała za szybko dla graczy NYK, piłka chodziła jak po sznurku i gracze Bucks dosyć prędko zapewnili sobie wolny wieczór na przećwiczenie zawiłości taktycznych i ogranie rezerwowych przed dalszą częścią sezonu. Warto dodać, że u gospodarzy celne trafienie za 3 zaliczyło aż 10 graczy, Wśród Knicksów jedynie Julius Randle (25 pkt, 15 zb) i R.J. Barrett (22 pkt, 5 x 3) punktowali w miarę regularnie. Mecz bez historii.

NEW YORK KNICKS - Phoenix Suns 98:121

To był jeden z najbardziej rozczarowujących występów Knicks w tym sezonie. Zaczęło się od wykonania hymnu USA przez chór gejowski z Nowego Jorku, a potem było tylko gorzej. Knicks wygrali nawet pierwszą kwartę, ale potem krew poczuł Ricky Rubio, który w 2-3 minuty drugiej kwarty przejął całkowitą kontrolę nad spotkaniem (w całym meczu 25 pkt, 8zb, 13 as, 4 prz). Kiedy trzeba było spokojnie punktował, chwilę potem niszczył obronę Knicks pick n' rollami z De Andre Aytonem, żeby w wolnej chwili oddać piłkę Devinowi Bookerowi, który dokończył dzieło. A co z naszymi graczami? Punktowo przyzwoicie wypadł Julius Randle (26 pkt), a poza tym próżno szukać jakichkolwiek pozytywów w grze. Żeby dopełnić obraz nędzy i rozpaczy, w 3 kwarcie kontuzji doznał RJ Barrett i będzie wykluczony z gry na co najmniej tydzień.
Publiczność w MSG na koniec wybuczała swoich graczy, a wracający po kontuzji szyi Marcus Morris kajał się przed dziennikarzami, że tak nie może być, dorzucając do wypowiedzi kilka soczystych "fucków". Ale czy to jeszcze na kimś robi jakiekolwiek wrażenie?

NEW YORK KNICKS - Philadelphia 76ers 87:90

Dobry mecz NYK z dużo wyżej notowanym rywalem. W końcówce zostali perfidnie oszukani przez sędziów, którzy nie odgwizdali 76ers błędu 5 sekund przy wyprowadzaniu piłki z boku boiska. Jak policzyli później telewizyjni specjaliści Ben Simmons oddał piłkę do kolegi zza lini autowej dopiero po 6 sekundach. Knicks byli wtedy na prowadzeniu 87:86 po świetnym trafieniu w izolacji Marcusa Morrisa. Philadelphia wzięła czas dzięki czemu wprowadzała piłkę do gry na połowie przeciwnika. Potem nastąpił ten feralny błąd sędziów, po którym Simmons znalazł wolnego Tobiasa Harrisa, który natychmiast trafił trójkę. W ostatniej akcji Knicks zgubili piłkę (a konkretnie Randle) i musieli faulować.
Mecz był cały czas równy, obrona Knicks miała problem z kontrami Philly kończonymi dunkami przez Simmonsa. U nas dobrą partię grał Marcus Morris (20 pkt), a cała drużyna świetnie broniła co pozwoliło zatrzymać 76ers na 90 punktach przez cały mecz.


GRACZ TYGODNIA: Julius Randle. W całym zalewie przeciętności i marazmie Knicksowej ekipy, Randle jako jedyny notował przyzwoite średnie statystyczne i był kluczowym zawodnikiem w jedynym wygranym meczu z Miami. Przed sezonem po cichu liczyłem, że otoczony masą przeciętnych zawodników, gwiazda Randle'a będzie świeciła pełnym blaskiem przez cały sezon, zbliżając się do poziomu All Star. Niestety jak na razie są to jedynie pojedyncze przebłyski, a za nami już połowa sezonu. Randle dostał gigantyczny, wielomilionowy kontrakt, niestety na razie nie gra na poziomie oczekiwań, ani nawet tak dobrze jak w zeszłym sezonie w Nowym Orleanie. Na razie musimy się zatem cieszyć z jego dobrej gry w poszczególnych spotkaniach, z nadzieją, że jeszcze odpali swoją karierę w Nowym Jorku i stanie się liderem z prawdziwego zdarzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz